Czas najwyższy podzielić się z Wami wrażeniami i efektami pracy na krosnach od p. Bałdygi. Krosna zajmują mniej więcej kwadrat 120 x 120 cm, a maksymalna szerokość tkaniny, jaką mogę utkać to ok. 75 cm. Bardzo je lubię, bo mają duszę. Jak widać, nie tylko ja... W czasie pracy okazało się, że potrzebne będą dodatkowe ulepszenia. Żebym kolanami nie wypychała tego, co już utkanie, Mąż-Racjonalizator dodał przewał, na tym zdjęciu widać metalowy, ale jest też fajniejszy – drewniany z kija od szczotki. I jeszcze regulacja wysokości płochy na bidle. Moja płocha jest niska, więc żeby nitki osnowy o nią nie tarły, mój Pomysłowy Dobromir stworzył czterostopniową regulację wysokości. No i jeszcze kilka efektów mojej dotychczasowej pracy. Jak widać pewna modelka ma silne parcie na szkło. Ma tyle uroku osobistego, że nie potrafię się jej oprzeć… Dywaniki jeszcze nie wykończone, ale pogoda dziś była dobra do zrobienia zdjęć. Żeby jeszcze cięcie pasków szło szybciej.. Na razie samo tkanie zajmuje mniej czasu niż przygotowania materiału. Chcę wierzyć, że to się zmieni tzn. dojdę do wprawy, naprodukuję na zapas, zaprzęgnę rodzinę i znajomych w długie zimowe wieczory... Może macie jeszcze inne pomysły?
Agata w poprzednim poście pokazała jak można przygotować wrzeciono. Ja zaś zrobiłam sobie motowidło, równie skuteczne jak prawdziwe, drewniane. W czasie montażu pieca bywałam w marketach i w końcu nie doczekawszy drewnianego, obiecanego przez Męża - zrealizowałam swoje marzenie o motowidle. Pomysł widziałam na jakimś blogu prządki zagranicznej, mignęła mi fotka z nawiniętą przędzą i olśniło w dziale HYDRAULIKA. Być może owa prządka ma gotowca ze specjalnej fabryki za grube pieniądze, ja swoje motowidło mam za niecałe 20 zł. Reszta rury została pocięta na kawałki powiększające mój tamborek zaciskowy "kwadraciak" i tym sposobem w domu jest zadowolona Żona. Aby Małżonek czuł się dowartościowany dajemy mu bojowe zadanie przepiłowania tej rury i wyrażamy głośny zachwyt. Pocieszamy Go również, że drewniany nie jest tak praktyczny i nie zniechęcająco zapewniamy, że poczekamy na pięknie rzeźbione motowidło z drewna. Mój dodatkowo przy pomocy Pitagorasa wyliczył jakie mają być te odcinki w środku, abym uzyskała 1.50 m i 2 m, więc podziw mój dla Małżonka trwał ok 3 dni. Jedyny minus tego motowidła to nadruki na rurze, nie wiem czym to zmyć a uwłaczają te napisy mojemu poczuciu estetyki. PS. Napisy schodzą po użyciu zmywacza do paznokci, resztki usuwa Cif lub jakakolwiek pasta czyszcząca. Moje motowidło już eleganckie.
Witam wszystkich czytających! Jest to mój pierwszy post tutaj, dziękuję za zaproszenie do grona autorów "Prząśniczki". Kilka słów o mnie od strony wełny ;-) Od kilku lat zajmuję się rekonstrukcją historyczną, a że zawsze wszelkie manualne prace mnie interesowały, zabrałam się za zgłębianie dawnych rzemiosł. Trochę naalbindingu, trochę barwienia, co nieco innych plecionkowo-tkackich prac - i tak doszłam do przędzenia - w końcu kiedyś każda szanująca się gospodyni musiała mieć je opanowane. Prząść się dopiero uczę, uwielbiam natomiast roślinne farbowanie - trochę alchemii we własnym garnku. No i zawodowo mam zboczenie na ładne kolorki... ;) Miałam się odezwać już jakiś czas temu, ale że nie lubię tak "po próżnicy", poczekałam aż uda mi się zgrać zdjęcia z moich ostatnich eksperymentów z farbowaniem wrotyczem. Wrotycz jest dosyć pospolicie występującą roślinką, o tej porze roku można spotkać go na łąkach, nieużytkach, gruzowiskach - takie raczej suche słoneczne tereny. Zresztą - każdy go chyba kiedyś widział :) Do barwienia wykorzystuje się same żółte kwiatki. Zbiera się je szybko, bo i koszyczków kwiatowych jest na jednej roślinie dużo, i wrotycz rośnie przeważnie w większych kępach. Moje zbiory zalałam wodą, odstawiłam na dwa dni i - po przegotowaniu i odcedzeniu zieleniny - zyskałam garnek takiego ładnego żółciutkiego barwnika. Farbowałam kremowe przędze - cienką i grubą, oraz szarą włóczkę - część zaprawiając wcześniej w ałunie. Do tego kawałek naturalnego, lekko bielonego lnu (kolor wyjściowy - jasny beż, kremowy). Pomna na ostrzeżenia iż len się ciężko barwi (i własne wcześniejsze z nim doświadczenia) zaprawiłam go wg przepisu z "Barwienia naturalnego" Katarzyny Schmidt-Przewoźnej, w ałunie i sodzie oczyszczonej. Gotowało się wszystko w barwniku około 3 godzin, zarówno pierwsza jak i druga porcja. Od lewej - przędza z pierwszego barwienia, zaprawiana wcześniej ałunem, przędza jasna z pierwszego barwienia nie zaprawiana ałunem, włóczka szara z drugiego barwienia, zaprawiana ałunem, przędza jasna z drugiego barwienia, zaprawiana ałunem, przędza jasna z drugiego barwienia zaprawiana ałunem. Kolory są na żywo trochę wyrazistsze. Ogólnie z pierwszego barwienia wyszła bardzo ładna żółć, zarówno na zaprawianej jak i nie zaprawianej wełnie. Na drugim zdjęciu lepiej widać efekt na szarej włóczce - kolor hm... szaro-żółto-oliwkowy? Len z kremowego stał się kremowo-żółty - na zdjęciu porównanie z kartką z drukarki. Kolor bledziutki, delikatny, mocno rozbielony. Z barwieniem lnu trzeba będzie jeszcze poeksperymentować. I to by było na tyle na dziś - mam nadzieje, że przyda Wam się moje pisanie do własnych eksperymentów. Pozdrawiam!
Jakiś czas temu dostałam w swoje ręce kilka worków runa. Dwa worki runa owczego i 2 ze strzyżenia alpak. Dojrzewaly sobie w szopie aż wreszcie przyszedł czas się za nie zabrać, wyprać, wyczesać, ukręcić wełnę i może nawet coś z nich udziergać. Na pierwszy ogień poszła owca. Pojęcia nie mam z jakiego rodzaju owieczek pochodzi to runo, bo trafiło do mnie po łańcuszku i nikt się tak naprawdę na owcach nie zna. Wiem tyle, że biegają po Connemara, mają czarne nóżki i łebki. Po poszperaniu w sieci wydaje mi się, że może to byc suffolk, choć głowy nie dam. Może ktoś z was jest w stanie zidentyfikować delikwenta (zdjęcie na moim blogu)? Wyciągnęłam kilka loków żeby przyjrzeć się pojedynczym włoskom. Średnia długość jakieś 8cm, dość karbowane, skręcone w palcach daja bardzo sprężystą nitkę. Po kilku miesiącach leżakowania w worku, runo było sprasowane i twarde jak kamień. Wywaliłam wszystko na podłogę w kuchni i rozwinęłam. Na zdjęciu zawartość jednego wora, którą podzieliłam na mniejsze części, takie mieszczące się w misce i wiadrze. Do prania użyłam bardzo gorącej wody z kranu z dodatkiem sporej ilości płynu do mycia naczyń. Przy praniu późniejszych partii zastąpiłam go nieużywanym szamponem albo specjalnym płynem do prania wełny (z Lidla). Szampon był z dodatkiem jakiś cudownych mieszanek nawilżających (za ciężki na moje włosy) i przyznam szczerze, że wysuszone runo, które potraktowałam tym specyfikiem tez wyszło dość ciężkie i tłustawe.Do przędzenia w sam raz, ale nie wiem jak będzie z farbowaniem albo filcowaniem. Dla bezpieczeństwa polecam więc trzymanie się bardziej tradycyjnych detergentów. Płyny (ten do naczyń i specjalny do wełny) wyprały wełnę bardzo podobnie. W sumie to nie jestem w stanie odróżnić które partie wyprałam w jakim specyfiku. Ale wracając do samego prania. Bardzo gorąca woda i sporo detergentu mają usunąć lanolinę z włosia. I od razu po zanurzeniu runa w wodzie woda zmieniła kolor z przejrzystej (albo lekko mleczno-białej, w zależności od detergentu) na żółtawo-brązową. Moczyłam wszystko jakieś 20-30 minut po czym pozbyłam sie tej żółto-brunatnej breji, a wełnę przełożyłam delikatnie do czystej (gorącej) wody. Ważne żeby starać się używać wody o zbliżonej temperaturze żeby zapobiec sfilcowaniu wełny, ale nie trzeba stać nad kranem z termometrem, nerwowo kręcąc kurkami. Wystarczy żeby nie przekładać wełny z ciepłej wody do gorącej albo zimnej. Moje runo wymagało 4 płukań w czystej wodzie żeby usunąć większość lanoliny. Woda po ostatnim płukaniu była jeszcze ciągle mętna, ale to już nic w porównaniu z tym co wylałam z misek przy pierwszym zanurzaniu. Ważne żeby w czasie maczania jak najmniej dotykać wełnę, zwłaszcza jeśli dobrze się filcuje. Jeśli to możliwe to najlepiej w ogóle jej nie dotykać, ale ja, ponieważ używałam małych "naczyń" i sporej ilości wełny, od czasu do czasu dźgałam ją bambusowym kijkiem albo spychałam na dno naczynia rękoma. Po ostatnim płukaniu przełożyłam mokrą wełnę do starej poszewki na poduszkę i odłożyłam na suszarke do naczyń, żeby obciekła. W tym czasie prałam następne partie. Kiedy poszewka napełniła sie tak w 3/4, zawiązałam rogi, żeby jej zawartość nie zapaskudziła mi pralki i włożyłam poduchę do wywirowania. I tu kolejna uwaga. Należy sprawdzić, czy pralka nie spryskuje prania w czasie wirowania zimna wodą. Niektóre tak mają, a to spowoduje sfilcowanie wełny. Wrzucenie wełny w poduszce nie powoduje jej filcowania a odwirowanie bardzo przyspiesza suszenie. Oczywiście można to zrobić ręcznie, ale jeśli się nie boicie, polecam pralkę. Odwirowana wełna powędrowała na koniec na podłogę przy grzejniku, gdzie rozłożyłam ja dość cienko na starej poszewce od kołdry i od czasu do czasu podrzucałam i obracałam żeby powietrze dochodziło we wszystkie zakamarki. Jeśli boicie się ataku moli, które mogą gnieździć się w runie, po wypraniu można je włożyc na kilka dni do zamrażarki. Niskie temperatury skutecznie wybija wszelkie, chowajace się tam, życie. Po wyjęciu z zamrażarki wełna może być wilgotna, trzeba ją więc trochę podsuszyć przed zmagazynowaniem albo dalszym obrabianiem. I jeszcze jedno. Wydawało mi się, że po pierwszym praniu w detergencie nie usunęłam całej lanoliny, dlatego pierwsza (najbardziej eksperymentalna) partia runa przeszła przez 3 fazy kąpieli mydlanych zanim zaczęłam ją płukać. Ale przy następnych robiłam już pojedyncze pranie w płynie i nie widzę różnicy w "tłustości" wysuszonej wełny. Niektórzy lubią pracować z wełną prosto od owcy, niektórzy piorą ale pozostawiają nieco lanoliny, która ułatwia przędzenie i dodatkowo dba o nasze dłonie. Jeszcze inni lubią pracę z suchą, porządnie odtłuszczona wełną. Najlepiej spróbować wszystkiego i zobaczyć co najbardziej wam odpowiada. Po przepraniu owcy, postanowiłam iść za ciosem i uprać tez alpaki. Dwa wory czekoladowej i jeden białej (choc co do tej drugiej to wcale nie jestem pewna czy to alpaka, Ewa poratuj, co to było, pamietasz?). Zdecydowanie mniej lanoliny, więcej kurzu i ogólnie brudu. Samo pranie wyglądało podobnie jak w przypadku owcy, ale woda nie musiała już być taka gorąca i mozna śmiało użyc mniej (albo łagodniejszego) detergentu. Podobnie jak owcę, alpaka też skończyła w wirówce i rozłożona na podłodze właśnie kończy się suszyć. To tyle jeśli chodzi o pranie. O czesaniu i dalszych planach w części drugiej.
Próbowałam i próbowałam prząść na wrzecionach typu ruskiego i nie udawało mi się do czasu, kiedy wpadłam na pomysł trzymania nitki pod pewnym kątem ( ok.45 stopni ) , w stosunku do czubka wrzeciona. Na filmikach widać to doskonale, ale dopiero jak się wie na co patrzeć. A jak już zaczęłam prząść, to nie mogę się oderwać. Wrzeciono nadaje się raczej dla bardziej doświadczonej prządki, gdyż trzeba się nauczyć kontrolowania wysnuwania nitki z czesanki tylko lewą ręką. Prawą ręką kręci się czubek wrzeciona i po zmianie położenia nitki ( na prostopadły ) do wrzeciona, nawija nitkę na wrzeciono. Przędzenie przypomina puszczanie drewnianych bączków w dzieciństwie :) Na początku oczywiście pracowałam w rytmie szarapano-rwanym , ale po kilku dniach są już momenty, kiedy wrzeciono pracuje jak to pokazane na filmikach. Wielkim plusem wrzeciona tego typu jest to, że nie potrzebujemy dużo miejsca, aby na nim pracować. Miseczkę stawiamy obok siebie lub trzymamy między kolanami. Można prząść podczas podróży, lub czekając w kolejkach. kształt nawoju na wrzecionie
W tę sobotę pojechałam do Poppy z Sosnowej, czyli do Kasi. Postanowiłyśmy poeksperymentować z farbowaniem barwnikami spożywczymi, wychodząc z założenia, że skoro Amerykanki namiętnie farbują wełnę oranżadkami, to barwnik spożywczy bez dodatku cukru i esencji smakowych też musi chwycić. Działałyśmy praktycznie na gamie barw podstawowych: żółty, czerwony i niebieski. Miałyśmy też zieleń. Kubeczki już przygotowane: Paćkamy różnymi kolorami po wełnie, czyli tzw. wolna improwizacja :) Wełnę kilka razy podnosiłyśmy do góry, tak że ostatecznie kolory całkiem się zmieszały i wyszło tak... Tu kolejna próba, tym razem różne kolorki i bez podnoszenia: A tu obie wełenki wysuszone. Fotka Kasi, co widać :): Tę różnokolorową wełenkę Kasia sprzędła na wrzecionie i zobaczcie, jaka piękna pastelowa tęcza powstała:
Witam się po dłuższej przerwie! Trochę zmian w pracy i ogólne zamieszanie z tym związane spowodowały, że miałam zdecydowanie mało czasu i sił na cokolwiek. Jednak żyję, paznokcie też i są pomalowan…
Niejeden lubi czasem sobie pleść – przeważnie głupoty ;) Ja też jak najbardziej. A poza głupotami lubię jeszcze czasem upleść jakiś warkocz na długich włosach znajomych albo – albo coś …
Witam się po dłuższej przerwie! Trochę zmian w pracy i ogólne zamieszanie z tym związane spowodowały, że miałam zdecydowanie mało czasu i sił na cokolwiek. Jednak żyję, paznokcie też i są pomalowan…
Agata w poprzednim poście pokazała jak można przygotować wrzeciono. Ja zaś zrobiłam sobie motowidło, równie skuteczne jak prawdziwe, drewniane. W czasie montażu pieca bywałam w marketach i w końcu nie doczekawszy drewnianego, obiecanego przez Męża - zrealizowałam swoje marzenie o motowidle. Pomysł widziałam na jakimś blogu prządki zagranicznej, mignęła mi fotka z nawiniętą przędzą i olśniło w dziale HYDRAULIKA. Być może owa prządka ma gotowca ze specjalnej fabryki za grube pieniądze, ja swoje motowidło mam za niecałe 20 zł. Reszta rury została pocięta na kawałki powiększające mój tamborek zaciskowy "kwadraciak" i tym sposobem w domu jest zadowolona Żona. Aby Małżonek czuł się dowartościowany dajemy mu bojowe zadanie przepiłowania tej rury i wyrażamy głośny zachwyt. Pocieszamy Go również, że drewniany nie jest tak praktyczny i nie zniechęcająco zapewniamy, że poczekamy na pięknie rzeźbione motowidło z drewna. Mój dodatkowo przy pomocy Pitagorasa wyliczył jakie mają być te odcinki w środku, abym uzyskała 1.50 m i 2 m, więc podziw mój dla Małżonka trwał ok 3 dni. Jedyny minus tego motowidła to nadruki na rurze, nie wiem czym to zmyć a uwłaczają te napisy mojemu poczuciu estetyki. PS. Napisy schodzą po użyciu zmywacza do paznokci, resztki usuwa Cif lub jakakolwiek pasta czyszcząca. Moje motowidło już eleganckie.
Agata w poprzednim poście pokazała jak można przygotować wrzeciono. Ja zaś zrobiłam sobie motowidło, równie skuteczne jak prawdziwe, drewniane. W czasie montażu pieca bywałam w marketach i w końcu nie doczekawszy drewnianego, obiecanego przez Męża - zrealizowałam swoje marzenie o motowidle. Pomysł widziałam na jakimś blogu prządki zagranicznej, mignęła mi fotka z nawiniętą przędzą i olśniło w dziale HYDRAULIKA. Być może owa prządka ma gotowca ze specjalnej fabryki za grube pieniądze, ja swoje motowidło mam za niecałe 20 zł. Reszta rury została pocięta na kawałki powiększające mój tamborek zaciskowy "kwadraciak" i tym sposobem w domu jest zadowolona Żona. Aby Małżonek czuł się dowartościowany dajemy mu bojowe zadanie przepiłowania tej rury i wyrażamy głośny zachwyt. Pocieszamy Go również, że drewniany nie jest tak praktyczny i nie zniechęcająco zapewniamy, że poczekamy na pięknie rzeźbione motowidło z drewna. Mój dodatkowo przy pomocy Pitagorasa wyliczył jakie mają być te odcinki w środku, abym uzyskała 1.50 m i 2 m, więc podziw mój dla Małżonka trwał ok 3 dni. Jedyny minus tego motowidła to nadruki na rurze, nie wiem czym to zmyć a uwłaczają te napisy mojemu poczuciu estetyki. PS. Napisy schodzą po użyciu zmywacza do paznokci, resztki usuwa Cif lub jakakolwiek pasta czyszcząca. Moje motowidło już eleganckie.
Chciałabym podzielić się z Wami zdjęciami moich dwóch nowych nabytków: wrzeciona historycznego oraz od Państwa Kromskich, a także podzielić się spostrzeżeniami na temat lnów.Pierwsze z wymienionych…
Postanowiłam zrobić to, czego bardzo mi brakowało, gdy sama usiłowałam rozgryźć, jak działa wrzeciono. Otóż chcę stworzyć instrukcję obsługi tego urządzenia wraz z obrazkami. Instrukcja ta nie pretenduje, rzecz jasna, do bycia jedynym słusznym przepisem postępowania i jeśli któraś z bardziej doświadczonych prządek zechce coś doradzić, będę się bardzo cieszyć. Niemniej jednak opisany przeze mnie sposób obsługi wrzeciona działa (tj. z czesanki powstaje nić), więc być może przyda się początkującym adeptkom. A żeby nie było tego za dużo naraz, postanowiłam podzielić kurs na kilka części. Dziś część I, czyli jak zacząć. Otóż aby zacząć prząść za pomocą wrzeciona, potrzebujemy w zasadzie trzech rzeczy: wrzeciona, czesanki i kawałka nici pomocniczej. Przydać się mogą też takie rzeczy: Lubię prząść i zajmować się rękodziełem, słuchając czegoś - bądź co bądź wiele rękodzielniczych czynności jest dość monotonna. Warto więc sobie zapewnić dodatkową rozrywkę. Poza tym muzyka pomaga pracować rytmicznie. Kiedy już zgromadzimy potrzebne akcesoria i znajdziemy wygodne krzesło, ucinamy kawałek nici pomocniczej i związujemy ją w pętlę. Następnie bierzemy do ręki wrzeciono. Wrzeciono składa się z patyka z ciężkim kółkiem i haczyka na końcu. Kółko zwiększa moment bezwładności wrzeciona, co powoduje, że urządzenie się kręci. Patyk służy do nawijania nitki i rozkręcania wrzeciona, a haczyk - do umocowania nici tak, by się nie rozwijała podczas przędzenia. Pętlę z nici pomocniczej zakładamy na patyk pod kółkiem. Ja stosuję w tym celu tzw. węzeł rypsowy - tak się chyba nazywa, ale podejrzewam, że to akurat ma małe znaczenie. Grunt żeby pętla była zaczepiona o patyk, a jej drugi koniec - o haczyk wrzeciona. Ja nitkę owijam dwa razy wokół haczyka, bo jak owijałam raz, to jakoś mi spadała. Powinniśmy więc otrzymać coś takiego: Teraz trzeba się zająć czesanką. Gdy się jej uważnie przyjrzymy, widać, że składa się z cieniutkich włókienek: Wyciągamy lekko pewną porcję włókien (tak żeby, rzecz jasna, nie odczepiły się od reszty czesanki), wkładamy w naszą pętlę z nici pomocniczej i zaginamy w pętelkę: Teraz, trzymając czesankową pętelkę, rozkręcamy wrzeciono. Tę czynność można wykonać następująco - siadamy wygodnie na krześle, w jednej ręce trzymamy czesankę, w drugiej - wrzeciono. Turlamy wrzecionem o udo i puszczamy. Powinno się zacząć ładnie kręcić w powietrzu. Wrzeciono może się kręcić zgodnie ze wskazówkami zegara i przeciwnie do nich. Nie jest (chyba...) istotne, w którą się kręci. Ważne, żeby cały czas kręcić w tę samą stronę. I zapamiętać, w którą, gdyż przy następnych działaniach będzie to ważne (wówczas trzeba będzie kręcić w drugą). Kiedy wrzeciono się kręci (jednocześnie skręca się pętla z nici pomocniczej), powoli przesuwamy palce (obu rąk, to tak na wszelki wypadek...) za pętelkę z czesanki i pozwalamy włókienkom się skręcać. W wyniku tego nić pomocnicza i czesanka powinny się mocno ze sobą złączyć: Niestety, na zdjęciu słabo to widać, gdyż kolory nitki pomocniczej i czesanki są dość podobne. Niemniej jednak połowa skręconej nici to nitka pomocnicza, a połowa - nić z czesanki. W ten sposób przygotowaliśmy wrzeciono do przędzenia. O tym, co robić dalej, w następnym odcinku. cześć II -----> link
Przy farbowaniu korzeniem marzanny barwierskiej stosowałam się do receptury Weroniki Tuszyńskiej opisanej w książce Farbowanie barwnikami naturalnymi.Do farbowania użyłam trzech niewielkich kawałkó…
Witam wszystkich czytających!Jest to mój pierwszy post tutaj, dziękuję za zaproszenie do grona autorów „Prząśniczki”.Kilka słów o mnie od strony wełny ;-) Od kilku lat zajmuję się rekon…
Jeżeli zostaniemy obdarowani koszem surowej wełny, ściętej z niezbyt czystej owcy, nie upadamy na duchu, ale…poddajemy dokładnym oględzinom otrzymany skarb. Wełna, którą dostałam, pochodzi z …
Niejeden lubi czasem sobie pleść – przeważnie głupoty ;) Ja też jak najbardziej. A poza głupotami lubię jeszcze czasem upleść jakiś warkocz na długich włosach znajomych albo – albo coś …
Wszystkich , którzy mają ochotę popróbować przędzenia wełny zachęcam do samodzielnego wykonania wrzeciona. Może ono mieć rozmaity kształt :Wrzeciono, pierwsze od lewej, zrobiłam wczoraj. Waży 30 gr…
Miałam dzisiaj okazję obejrzeć tkane ręcznie wyroby, które powstały na Podlasiu (w okolicach Siemiatycz) w latach osiemdziesiątych XX wieku. W rodzinie Mirki przędło się i farbowało wełnę w domu, p…
Tak się ostatnio zachwycam na blogu wrzosówką, ( a mam jej jeszcze pół kosza do sprzędzenia ) , że czytelnicy mogą odnieść mylne wrażenie, że tylko ta wełna z prymitywnych owiec mnie interesuje :)O…
Długo szukałam miejsca, w którym mogłabym nauczyć się tkania, a które nie znajdowałoby się na drugim krańcu Polski. Dzięki pozostawionemu na „Prząśniczce” komentarzowi Krysi trafiłam na…
Witam serdecznie :)Zwą mnie Ivo, zwykle zajmuję się krajkami, aczkolwiek ostatnio bardzo wciągnęło mnie krosno. I tu specjalne pozdrowienia dla pani Anny Bałdygi, która zaszczepiła mi miłość do kro…
Dzisiaj był mój dobry dzień:). Na poczcie czekały na mnie dwie paczki. W jednej z nich znajdowało się runo z alpak od DUOart. Jak już odpakowałam wszystkie starannie zawinięte paczuszki, oniemiałam…
Przy farbowaniu korzeniem marzanny barwierskiej stosowałam się do receptury Weroniki Tuszyńskiej opisanej w książce Farbowanie barwnikami naturalnymi.Do farbowania użyłam trzech niewielkich kawałkó…
Postanowiłam zrobić to, czego bardzo mi brakowało, gdy sama usiłowałam rozgryźć, jak działa wrzeciono. Otóż chcę stworzyć instrukcję obsługi tego urządzenia wraz z obrazkami. Instrukcja ta nie pret…
Pełny szok i nieoczekiwany zachwyt. Miałam go nie kupować, bo mi się nie podobał. Ale kiedy się zdecydowałam na zakup całej kolekcji LDZ to i ten wylądował w koszyku. Czekał na lepsze czasy, aż w końcu stwierdziłam, że go chociaż zesłoczuję. Na zdjęciu kry0 wydał mi się prawie szary, na innych blogach wyglądał szałwiowo i jak dla mnie mało ciekawie. Kiedy jednak pomalowałam nim paznokcie to była miłość od pierwszego wejrzenia. Kolor jest rzeczywiście przygaszony, ale jednocześnie mocny i intensywny. Lakier kryje po 2 warstwach i ma błyszczące wykończenie. (izas55)
Obejrzałam wszystkie i odkupiłam Prząśniczkę. Wygląda tak: Przy malowaniu trzeba uważac bo jest trochę taka wodnista. Bardziej niż inne CA. Na małym palcu trochę widać, że zalałam. Zmywanie też niełatwe z powodu drobinek. Ale kolor mi się podoba, lubię ciemne :-) (Kry0)
Po przerwie spowodowanej wyjazdami wakacyjnymi nadszedł czas na część II przędzenia za pomocą wrzeciona o tytule: Hurra przędziemy! Najpierw trochę teorii: Wełna składa się z włókien. Włókna mają łuski. Przy odpowiednim potraktowaniu łuski zahaczają się o siebie i włókna mocno się siebie trzymają. Jak porządnie zmaltretujemy wełnę – dostaniemy filc. Przy przędzeniu jedynie skręcamy ze sobą włókna. Do tego właśnie służy nam wrzeciono – do skręcania. Im mocniej skręcimy nitkę – tym mocniej zahaczą się o siebie włókna i tym mocniejsza będzie nitka. Będzie jednak jednocześnie twardsza. A więc – do dzieła. Mamy już skręcone kilka centymetrów nitki - gdy zaczynaliśmy. Bliższe oględziny pozwalają nam znaleźć miejsce gdzie nitka się kończy, a zaczyna już nie skręcona czesanka. Tak, jak na zdjęciu: Chwytamy czesankę w tym właśnie miejscu lewą ręką (jestem praworęczna). Po jednej stronie mamy mieć nitkę, po drugiej – czesankę. Rozkręcamy wrzeciono i puszczamy je, aby się spokojnie kręciło. Chwytamy prawą ręką tuż poniżej palców lewej ręki, rozluźniamy lekko lewą i delikatnie wyciągamy porcję włókien. Następnie znów zaciskamy palce lewej ręki i rozluźniamy prawą, aby wyciągnięte włókna mogły się skręcić. Nasz cel jest następujący – wyciągnąć porcję włókien, skręcić ją i nie dopuścić do tego by skręciła się reszta czesanki. Wyciągnięta porcja włókien oczywiście nie może stracić kontaktu z resztą czesanki. I tak w kółko, aż nitka osiągnie odpowiednią długość. Wtedy chwytamy wrzeciono i nawijamy na nie dopiero co sprzędzioną nitkę, zostawiając taki kawałek by można ją było zaczepić o haczyk i całą zabawę powtarzamy od początku. Aż skończy nam się czesanka, albo zajdzie jakiś inny wypadek (typu przerwanie nici – o tym później) Uwagi: 1. Im mniej włókien wyciągniemy naraz, tym cieńsza będzie nasza nitka. Cienka nitka jest jednak słabsza. Jeśli będzie zbyt słaba – może urwać się pod ciężarem wrzeciona. Możemy wobec tego albo ją mocniej skręcić, albo kupić/zdobyć/zrobić lżejsze wrzeciono. 2. Jeśli skręci nam się reszta czesanki, to bardzo ciężko będzie z niej się wyciągało włókna. Gdy coś takiego nam się przydarzy należy unieruchomić wrzeciono i spokojnie rozkręcić to, co jest niepotrzebnie skręcone. 3. Włókna należy wyciągać z wyczuciem, delikatnie i tak dalej… Trudno to opisać – ja pod koniec przędzenia pierwszej robionej tym sposobem nici (przedtem stosowałam inne, mniej wygodne metody) nagle „poczułam” w czym rzecz. Tu chyba po prostu trzeba się przyglądać czesance i temu, co się z nią dzieje. I twardo sobie powtarzać: „przędzenie wełny nie jest trudne – kiedyś wszystkie kobiety to umiały” 4. Sprawę można sobie początkowo ułatwić – zaczynałam od następującego schematu postępowania: najpierw rozkręcałam wrzeciono, ono się przez chwilę kręciło, miałam więc bardzo mocno skręconą nitkę. Potem zatrzymywałam wrzeciono i spokojnie wyciągałam kolejne porcje włókien. Ponieważ nić była mocno skręcona – część skrętów przechodziła na wyciągnięte włókna. Ten sposób jest prostszy – bo można to robić powolutku, bez obaw, że wrzeciono cały czas się kręci, ale jest bardziej czasochłonny. 5. Wrzeciono najlepiej unieruchamiać między kolanami. 6. Odpowiednia długość nici – taka, która powinna nas skłonić do nawinięcia jej – to taka, przy której wygodnie nam będzie wrzeciono złapać i nie trzeba będzie przy tym robić akrobacji. Uwaga na wylądowanie wrzeciona na podłodze – przestaje się wtedy kręcić, a my możemy tego nie zauważyć i wciąż wyciągać włókna. Wtedy nić się przerwie.
Jeżeli zostaniemy obdarowani koszem surowej wełny, ściętej z niezbyt czystej owcy, nie upadamy na duchu, ale…poddajemy dokładnym oględzinom otrzymany skarb. Wełna, którą dostałam, pochodzi z …